ThisIsEngineering / pexels.com
Jak możesz sprawić, aby w ciągu jednego dnia Twoja strona internetowa wskoczyła na najwyższe pozycje w Google? Albo co zrobić, żeby witryna Twojej konkurencji spadła w otchłań wyników wyszukiwania? Istnieje narzędzie, które daje Ci takie możliwości! A przynajmniej tak było przed wielu laty, gdy narodziło się Disavow Tool – narzędzie zdolne w teorii do uratowania Twojego biznesu przed zapomnieniem ze strony Google. A jak to działa w praktyce? I czy w ogóle działa?
10 lat w skali Internetu to szmat czasu. To wystarczająco wiele, aby całkowicie zmienił się sposób uprawiania marketingu internetowego w Google, a dokładniej: sposób, w jaki agencje, konkurencja i Ty myślisz o pozycjonowaniu. Jeżeli obserwujesz nasz blog i jesteś na bieżąco z ważnymi wydarzeniami związanymi z prowadzeniem firmy w Internecie, to na pewno wiesz, czym jest pozycjonowanie. A jeśli nie, to koniecznie zacznij od lektury naszych wpisów blogowych poświęconych SEO, czyli właśnie pozycjonowaniu.
W tym wpisie również dowiesz się kilku rzeczy związanych z tym zagadnieniem, ale będzie to wycieczka w odległą przeszłość, w której zmagały się ze sobą dwie moce: czarna i biała. Brzmi baśniowo? Zobaczysz, że rzeczywistość wyglądała ciekawiej niż bajka. A historia ta jest o tyle ważna, że ma bardzo duży wpływ na to, co dziś może się wydarzyć z Twoją stroną internetową: co może zrobić dobra agencja, jak może zaszkodzić Ci pozycjonowanie wykonane przez osoby niekompetentne, co złego może Cię spotkać ze strony konkurencji i jak Ty możesz pomóc lub zaszkodzić swoim działaniom w Internecie.
Zajrzyjmy do internetowego słownika. Disavow Tool (nazywane też Disavow Links Tool) to narzędzie stworzone przez Google w roku 2012. Dekadę temu było ono obietnicą wybawienia z notorycznych kłopotów, w jakie wpadali właściciele e-sklepów i stron internetowych. Można powiedzieć, że w szalonych latach pierwszej dekady obecnego wieku pozycje w wynikach wyszukiwania Google zmieniały się jak pogoda w Polsce. Jednego dnia Twoja strona internetowa była bardzo wysoko, a drugiego nie znalazłbyś jej nawet na tysięcznym miejscu. Ale kolejnego dnia mogła znów być na szczycie. Z czego to wynikało?
Google już miało bardzo wysoką pozycję na rynku wyszukiwarek internetowych, bo dostarczało wysokiej jakości odpowiedzi na zadawane pytania, jednak – podobnie jak wszystkie inne sensownie działające silniki wyszukiwarek – nie było przygotowane na to, że pojawi się specjalizacja pozwalająca wpływać na wyniki wyświetlane przez Google. Wcześniej nie było to możliwe, ponieważ algorytmy wyszukiwarek na ogół nie brały pod uwagę ruchu generowanego przez użytkowników ani wielu innych czynników.
Pozycja w wynikach wyszukiwania zależała od chronologii, od subiektywnie postrzeganej wartości danej strony WWW dla użytkownika, czasem od tego, jak często była klikana albo po prostu nie wiadomo od czego. Google zwracało uwagę na wiele z tych rzeczy, między innymi na użyteczność danej witryny i na częstotliwość powoływania się na nią. Właśnie te zalety stały się początkiem pozycjonowania, spamu w gigantycznych ilościach i milionów witryn internetowych pełnych zwyczajnego bełkotu.
Gdy Google ujawniło, że na popularność jakiejś strony ma wpływ liczba odnośników do niej, to jednocześnie powołał do istnienia dwie potężne frakcje, które wciąż istnieją, nadal działają i są mocniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Pierwsza to Black Hat SEO, a druga to White Hat SEO.
„Czarne kapelusze SEO” nazywani byli spamerami. To oni zaczęli tworzyć setki, tysiące witryn bardzo niskiej jakości tylko po to, aby znalazł się na nich link do innej strony. Tym samym został spełniony warunek Google: jeśli do jakiejś witryny prowadzi wiele odnośników, to znaczy, że jest ona ważna i popularna, i że trzeba ją wynieść na wysoką pozycję. A że przy okazji Internet zaleją miliony innych stron i znikomej lub zerowej wartości… No cóż.
Kilkanaście lat temu Google dosłownie stwarzało okazję do takiego postępowania. Dawało jasne zasady skutecznego pozycjonowania i nie było przygotowane na nadużycia. Dobry, ale dalece niedoskonały algorytm wyszukiwarki pozwalał na łatwe manipulowanie nim. Dlatego dziś Google reaguje na wszystkie wahania, które mogłyby mieć negatywny wpływ na jakość wyszukiwania, wprowadzając kilkaset zmian w algorytmie każdego roku!
„Białe kapelusze SEO” to ta jasna strona mocy. Pozycjonują strony internetowe wyłącznie zgodnie z wytycznymi Google. Na efekty trzeba czekać nieco dłużej niż 1 dzień, ale suma korzyści zdecydowanie przeważa. Agencje takie jak nasza, które sięgają do rozwiązań skutecznych i aprobowanych przez Google:
Jak widzisz, zarówno posiadacze białych, jak i czarnych kapeluszy teoretycznie dążą do tego samego, czyli do wzrostu pozycji Twojej strony internetowej. Jedni zapewniają trwałe efekty, a inni – szybkie efekty. Choć trudno powiedzieć, czy szybciej osiągniesz wysoką pozycję, czy zostaniesz zbanowany przez Google. Ale na pewno zostaniesz.
W którymś momencie frakcja spamerów stworzyła i odkryła narzędzia wspomagające proces „pozycjonowania”. W cudzysłowie, ponieważ trudno tak naprawdę znaleźć na to inne określenie niż spam. Wykorzystując oprogramowanie Xrumer i podobne, zaczęli bawić się w hazard. Wspomniane narzędzia pozwalały im zyskać nawet dziesiątki tysięcy linków do jednej strony… w ciągu jednego dnia! No bo jeżeli konkurencja ma tysiąc linków i jest na pierwszym miejscu, to przecież można zdobyć dziesięć razy więcej i zająć jej pozycję z dnia na dzień.
Jakiś czas później do arsenału pomysłów i rozwiązań doszły dwa nowe spostrzeżenia. Po pierwsze, Google zaczęło sobie odrobinę lepiej radzić z lawinowym, sztucznym przyrostem linków. Po drugie, okazało się, że Google wprowadziło hierarchię linków, wskutek czego jedne stały się lepsze, a inne gorsze. Nadmiar tych złych zaczął prowadzić do obniżania się pozycji w Google, a czasami nawet do kar: tymczasowych, czyli filtrów, i permanentnych, a więc banów.
W tym miejscu zrodziła się pierwsza potrzeba stworzenia narzędzia Disavow Tool. Klienci, którzy jeszcze niedawno cieszyli się wynikami pracy czarnokapeluszowców, teraz zaczęli z niepokojem spoglądać na spadające pozycje i znikające witryny (znikające z indeksu Google). Powód? Bardzo niskiej jakości linki w bardzo dużych ilościach. Niestety wszystko, co mogli zrobić, to ponieść konsekwencje igrania z algorytmami Google.
W talii spamerów były głównie linki najniższej jakości (czyli pochodzące ze stron bardzo młodych, mających znikomą ilość tekstu najniższych lotów, a także z wątpliwych domen). I nic dziwnego – łatwo było je pozyskać, były bardzo tanie i tak naprawdę nie było ich szkoda, gdyby zniknęły. No ale z czegoś trzeba żyć. Idąc tym tropem, spamerzy obmyślili jedną z najbardziej podłych rzeczy, jaką kiedykolwiek wyprodukował Internet. Depozycjonowanie.
Tok myślenia był przerażający i genialny jednocześnie. „Skoro mam do dyspozycji milion linków, które szkodzą, to będę szkodził”. W ten sposób można było skupić się na innym celu: na obniżaniu pozycji stron konkurencyjnych. Bo skoro mieli w zasięgu ręki narzędzie o prawie stuprocentowej skuteczności w depozycjonowaniu, to przecież można pozbyć się konkurencji i w ten sposób zająć jej miejsce. Okrutne, prawda?
Być może domyślasz się, że kolejnym elementem planu ekipy z black hat SEO było składanie niektórym firmom propozycji podpadających pod wyłudzenie: zapłać, to zostawimy Twoją stronę w spokoju.
Jeżeli spodziewasz się, że w tym momencie korporacja z Richmond uruchomiła swoje Disavow Tool Google, to nie masz racji. Przez kilka lat właściciele witryn internetowych nie mogli absolutnie nic poradzić na to, że ich oferta jest widoczna na 2798 stronie wyników wyszukiwania. Albo jeszcze dalej. I tak samo długo kwitł proceder depozycjonowania.
Gdy w końcu pojawiło się odpowiednie narzędzie, to wróciła nadzieja na to, że Internet znów może oferować najwyższą jakość informacji. Tym narzędziem jest właśnie Disavow Tool od Google.
Źródło: fauxels / pexels.com
Dzięki temu narzędziu możliwe jest zrzekanie się i zgłaszanie niepożądanych linków, czyli takich, które Twoim zdaniem mogą przynosić szkodę Twojej stronie internetowej. Generalnie są dwa źródła takich linków:
W obu przypadkach Google prawdopodobnie nałoży lub już nałożyło karę na Twoją domenę.
Po zgłoszeniu listy linków i odczekaniu (czasami kilku tygodni, a innym razem kilku miesięcy) Google „zneutralizuje” niechciane linki. Oznacza to, że usunie te, które się da, a pozostałe otrzymają atrybut „nofollow”. W praktyce przybierają one zerową wartość dla pozycjonowania (a więc już nie ujemną). Jest to zatem narzędzie pokuty i postanowienia poprawy dla właścicieli stron internetowych.
Jeżeli nie masz doświadczenia, to nie korzystaj z niego samodzielnie. Narzędzie to jest dostępne pod adresem search.google.com/search-console/disavow-links, a może z niego korzystać każda osoba z odpowiednimi uprawnieniami względem strony internetowej. Możesz więc to być Ty, webmaster albo pozycjoner. Wymieniane tu wielokrotnie narzędzie jest częścią bardzo ważnego pakietu Google Search Console (dawniej: Google Webmaster Tools), dzięki któremu możesz między innymi otrzymywać wiadomości od Google o tym, że dzieje się coś złego z Twoją stroną. Taki komunikat to z reguły pierwszy sygnał, w wyniku którego ktoś podejmuje działanie i zgłasza linki.
Zgłaszanie linków, których chcesz się zrzec, polega na zbudowaniu ich listy w pliku tekstowym (.txt) i przesłaniu do Google za pomocą formularza dostępnego pod wyżej wymienionym adresem (jeżeli nie możesz tego zrobić, to znaczy, że nie masz wystarczających uprawnień). Wystarczy pamiętać o kilku prostych zasadach:
Ponieważ dopisując na listę „dobre”, mocne linki, możesz zaszkodzić swojej pozycji w Google. A które linki są dobre? To potrafią rozpoznać eksperci od white SEO. Potrafimy również ocenić siłę takiego linku, a także zweryfikować, czy link nie kieruje do zduplikowanej treści, co wkrótce może zaszkodzić pozycji Twojej strony internetowej. Obsługa narzędzia jest bardzo prosta, ale niezbędne jest doświadczenie.
Jak najbardziej można powiedzieć, że z pomocą Disavow Tool SEO znowu stało się wiarygodne i dziś prawie wszyscy noszą białe kapelusze na znak solidarności z Google. Internet nadal pełen jest bardzo złych treści, ale wierzymy, że jedna z aktualizacji algorytmu Google w końcu zacznie mądrzej postrzegać jakość, a przestanie mierzyć ją liczbą powtórzeń jakiejś frazy. Życzymy Ci szybkiego i skutecznego uzyskiwania odpowiedzi.